Kto powiedział, że luty to czas, by siedzieć w domu pod kocem z kubkiem herbaty? My, zamiast tego, postanowiliśmy wybrać się na weekendowe spacery – dwa razy! A że prognoza pogody mówiła "mokro i błotniście"? Cóż, nie ma złej pogody, są tylko źle dobrane buty... i może trochę za niskie spodnie.
W sobotę zebraliśmy się ze znajomymi i całym stadem psów, pełni optymizmu i energii. Pierwsze kroki były nawet przyjemne – lekki deszcz, pachnące mokrą ziemią drzewa. Ale po 15 minutach zaczęło się: błoto wszędzie! Psy, jak to psy, nie widziały w tym żadnego problemu – wręcz przeciwnie, jakby dostały zaproszenie na darmowe błotne spa. Wbijały się w każdą kałużę, skakały na nas z radością, zostawiając eleganckie plamy na kurtkach. Nie mieliśmy już siły protestować – na tym etapie jedynym wyjściem było zaakceptowanie, że nasz wygląd idealnie współgra z krajobrazem.
Niedziela? Powtórka z rozrywki, bo przecież "razem raźniej" i brudu nie czuć, gdy wszyscy wyglądają jakby uciekli z toru przeszkód. Kolejny spacer z przyjaciółmi i naszymi czworonogami był epicką kontynuacją błotnej przygody. Tym razem kałuże były jeszcze większe, a psy – jeszcze bardziej zachwycone. Gdzie my, tam one – w wirze zabawy, błota i szaleństwa. Momentami wyglądało to jak konkurencja, kto wskoczy w większą kałużę, a my zastanawialiśmy się, czy nasze psy nie mają w sobie coś z dzikich wieprzy.
Na koniec weekendu wszyscy – my, nasi przyjaciele i psy – wyglądaliśmy jak po udanej bitwie na błoto. Ale było warto! Spacerowaliśmy, śmialiśmy się i cieszyliśmy chwilą. A nasze psy? One chyba już planują kolejną wyprawę na "błotne safari".