Cóż to był za tydzień! Zaledwie siedem dni temu pojawiły się na świecie, a już zdążyły wywrócić moje życie do góry nogami (i serce do góry łapkami). Cztery chłopaki i dwie dziewczynki – złote jak słońce, miękkie jak chmurki i… głośne jak miniaturowa orkiestra.
Pierwsze dni życia maluchów to dla hodowcy istny festiwal miłości, troski i nieprzespanych nocy. Tak, śpię obok nich na materacu, bo kto mógłby spokojnie zasnąć, wiedząc, że te małe cuda oddychają tak blisko? Ich cichutkie pomruki, mlaskanie i czasem drobne pisknięcia to muzyka, która koi duszę.
Na początku każde z nich wyglądało jak mała, ciepła kluska. Nie widziały, nie słyszały, ale doskonale wiedziały, gdzie jest mama. To niesamowite, jak natura wyposażyła te malutkie istotki w zmysł, który prowadzi je prosto do mlecznego baru. A mamusia – nasza kochana, cierpliwa i troskliwa – spisała się na medal.
Każde ze szczeniąt od razu pokazało swój charakterek. Sreberko od pierwszych chwil zachowuje się jak lider. Nie, żeby robił coś szczególnego – po prostu zawsze znajduje się w najlepszym miejscu przy mamie. Granatek, jego „mleczny rywal”, już drugiego dnia potrafił przeczołgać się na drugi koniec kojca, tylko po to, żeby… wrócić do mamy od bardziej strategicznej strony. Błękitek to nasz najmniejszy chłopak, ale za to najgłośniejszy – potrafi podnieść alarm, kiedy utknie gdzieś między rodzeństwem. Fiolecik jest najbardziej spokojny i zdaje się mówić: „Weźcie wy się tam przepychajcie, a ja sobie tu poleżę”.
Dziewczynki? Ach, to zupełnie inna liga. Różowa Landrynka od początku zachowywała się jak prawdziwa dama – zawsze zgrabnie wtulona w mamę lub rodzeństwo. Za to Pomarańczka, mimo że najmniejsza z całego miotu, od razu pokazała, że potrafi walczyć o swoje. Kiedy pierwszy raz usłyszałam jej pisk, pomyślałam, że to dźwięk alarmu przeciwpożarowego – tak mała, a tak donośna!
Każde karmienie to spektakl pełen emocji. Z jednej strony harmonia: maluchy ułożone w półksiężyc wokół mamy, mlaskające w rytm, jakby ćwiczyły synchronizację. Z drugiej – dramat, bo zawsze znajdzie się ktoś, kto uzna, że jego miejsce nie jest wystarczająco wygodne i wyruszy na wielką mleczną migrację.
Podsumowując, pierwszy tydzień to morze wzruszeń. Patrząc, jak rosną i nabierają sił, trudno nie czuć dumy. Już teraz wiem, że każde z tych maleństw ma w sobie coś wyjątkowego. Czasem łapię się na tym, że przystaję przy kojcu i wpatruję się w nie przez długie minuty. Niby śpią, niby nic się nie dzieje, a ja czuję, jak serce mi mięknie.
To był tylko tydzień, a czuję, jakbym znała je całe życie. I wiecie co? Nie mogę się doczekać, co przyniosą kolejne dni. 😊
***
Tradycyjnie 2 x dziennie ważymy maluchy. Dzięki kolorowym obróżką wiemy i kontrolujemy czy maluchy przybywają. Jeśli zdarzy się ze jakaś waga nas zaniepokoi pilnujemy takiego delikwenta aby porządnie się najadł :D
Kiedy sprzątamy w kojczyku (a robimy to 3 x dziennie) maluchy bezpiecznie spędzają czas w kojczyku
Dzień 2
Efcia ma tyle mleka że maluchy nie nadążają wypijać i zrobił się zastój. Więc masujemy, robimy okłady i przystawiamy maluchy pojedynczo do feralnego cycusia.
Fiolecik stracił głowę ;) Dobrze że tylko na chwilę . To nasz grubasek, ponad wszystko kocha jeść .... od pierwszego dnia jest pierwszy przy cycusiu ...
Miłość siostrzano braterska bywa trudna ;)
Trudno uwierzyć że to już tydzień ... Maluchy rosną jak na drożdżach. W 7 dobie życia Błękitek i Granatek ważą po kilogramie ...
Troszkę filmików z tego okresu:
Dzień piątyDzień siódmy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz