Ten weekend zapowiadał się jak każdy inny – przynajmniej w teorii. Ale kiedy masz w domu energiczne golden retrieverki, weekend nigdy nie jest zwykły. Heca, Moya i Tokyo szybko upewniły się, że to będą trzy dni pełne wrażeń. A ja? Cóż, ja po prostu próbowałam nadążyć!
Sobota: Leśne szaleństwo
Zaczęło się niewinnie – sobotni poranek, 6 stycznia, piękne słońce i świeży śnieg. Idealna okazja, żeby zabrać moją wesołą trójkę na długi spacer po lesie. Heca już na starcie wzięła na siebie rolę przewodniczki stada, wyznaczając trasę przez zaspy, jakbyśmy wyruszyły na arktyczną wyprawę. Moya, nasza mistrzyni kopania, od razu znalazła milion miejsc, które trzeba przetestować jako potencjalne schowki na patyki. I w końcu Tokyo, która oczywiście musiała sprawdzić każdą ścieżkę, każde drzewo i każdą gałązkę – a wszystko z gracją i elegancją jak na prawdziwą „gwiazdę” przystało. Spacer, który miał być spokojny, szybko zmienił się w bieg przez przeszkody... oczywiście ja byłam przeszkodą, próbując utrzymać równowagę na śniegu.
Niedziela: Trening gwiazdy
W niedzielę przyszedł czas na trening z Tokyo – naszą kandydatkę do pokazu posłuszeństwa na WOŚP. Tokyo traktuje treningi bardzo poważnie. No, prawie. Co chwilę musiała przypomnieć mi, że posłuszeństwo to nie wszystko, bo przecież zawsze jest czas na odrobinę zabawy. W połowie sesji próbowała mnie przekonać, że komenda „siad” powinna oznaczać „siad na śniegu i turlanie się z radości”. Ale jak na prawdziwą profesjonalistkę przystało, Tokyo wróciła na odpowiednie tory i wykonała każdą komendę z gracją. No dobra, prawie każdą... Ale kto by się przejmował, kiedy WOŚP to przede wszystkim zabawa, prawda?
Poniedziałek: Mroźna ekstrema
A na deser? 15 stopni mrozu w poniedziałkowy wieczór. Idealna pora na kolejny spacer! Kiedy już każdy zdroworozsądkowy człowiek był pod kocem z herbatą, ja założyłam ciepłe ubranie i wyszłam z dziewczynami. Heca, jak to ona, uznała, że mróz to dla niej wyzwanie, nie przeszkoda, i ciągnęła mnie przez las jak sanie Świętego Mikołaja. Moya, odważna i zawsze gotowa na przygodę, mimo mrozu kopała w zmarzniętym śniegu z takim entuzjazmem, że wkrótce jej nos był pokryty białym pyłem. Tokyo? Jak na przyszłą gwiazdę pokazu przystało, przemierzała śnieżne zaspy z gracją, od czasu do czasu próbując przekonać mnie, że mróz to idealna okazja na... lizanie lodowych kałuż.
Podsumowując: weekend pełen emocji, śniegu, treningów i mrozu to dla mnie (i moich trzech cudownych suczek) absolutna norma. Może czasami jest to trochę szalone, ale przecież właśnie to kochamy – każdy dzień z Hecą, Moyą i Tokyo to nowa przygoda, bez względu na temperaturę!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz